Walka z depresją

Niedawno był dzień walki z depresją. Potworem atakującym znienacka, potworem, którego każdy chyba się obawia. Potworem, który jest odmieniany przez wszystkie przypadki ale tylko Ci, ktorzy znają go naprawdę, wiedzą jak jest groźny. Jak zabija energię, zwala z nóg i więzi w swojej klatce... klatce z której, jeżeli chce się wyjść potrzeba ogromnej siły woli i determinacji, której przecież nie mamy... zabrała go depresja. Zabrała i schowała przed nami... Nic nas nie cieszy i nic nas nie zachwyca. Ogrom mrocznych i negatywnych myśli, zamknięty razem z nami w czterech ścianach... No i najczęściej chcemy, żeby tak zostało. NIKT nie może się dowiedzieć! Więc udajemy... śmiejemy się, jesteśmy duszą towarzystwa...brylujemy. Mamy na sobie maskę...wiecznie uśmiechniętą. A na niej jeszcze jedną! Uśmiechniętą bardziej...
Co prawda coraz więcej się o tym mówi i słyszymy o ludziach, którzy nie boją się o tym mówić... To choroba - mówią. Przywraca to nadzieję. Że nikt nas nie oceni i nie wyszydzi...Nie powie: przestań się mazać! Rozmawiałem ostatnio z młodym człowiekiem. Wychodził z depresji....po roku walki. Po roku terapii. Po roku przyjmowania silnych leków. Depresja spowodowana była pracą... Szefem nie mającym litości... Setkami nadgodzin, brakiem czasu na cokolwiek.
Chłopak mieszkał z dziewczyną... długo...kilka lat. Mieli nawet psa. Wydawało, się że wszystko ok. Gdy przyszła depresja i została jasno i jednoznacznie zdiagnozowana, dziewczyna z początku go wspierała. Ale z czasem coraz mniej... On, jak sam stwierdził, był w fatalnej formie i żył w przekonaniu że ona to rozumie. Że wie, że to wszystko jest wina depresji, leków i że nie trzeba jej tego komunikować z ogromem szczegółów... Pogrążał się w swoim świecie i nie widział niczego poza depresją. Ale walczył... terapia, leki... A potem ona nagle poprosiła, żeby się wyprowadził. Bo nic z tego nie będzie... Tak po prostu. Jak najszybciej. I że pies zostaje z nią... I teraz... po kilkunastu miesiącach...On nie wie nadal jaki był powód. Jak sam przyznaje, to dyby mógł cofnąć czas to więcej by się z nią komunikował. Więcej mówił, co dzieje się w jego wnętrzu... może wtedy, ona, mając więcej wiedzy - lepiej by go rozumiała. Tak czy inaczej...dziewczyna była pewnie nieszczęśliwa, czuła się odsunięta i zmarginalizowana i postanowiła zawalczyć o swoje... I tu wielki szacun. Bo czyż nie jest tak, że starsze pokolenie trwa w związkach nie przynoszących wcale słońca i radości. Związkach gdzie jest zawsze szaro, nostalgicznie i klaustrofobicznie. Związkach, które są trochę jak walka z depresją. W domu nie ma już nic...ale jak idziemy do znajomych to jest wszystko ok. Przyklejone uśmiechy, pilnowanie, żeby nikt, nic nie zauważył... Bo przecież jestem już po czterdziestce...jak miałabym, miałbym zacząć nowe życie...Kto by chciał się ze mna spotkać... A poza tym...co by ludzie powiedzieli? Jest jak jest i nie jest tak źle. W końcu jesteśmy już ponad 30 lat razem! Gdzie teraz młodzi by tyle ze sobą wytrwali?... No właśnie...wytrwali. Czy potrafimy się obejrzeć za siebie i stwierdzić...zrobiłem wszystko żeby być szczęśliwy... Potrafimy? Chcemy? Czy marzymy o tym, aby nasze dzieci na naszym pogrzebie myślały... Moi rodzice nie byli, nigdy ze sobą szczęśliwi... Co by na to powiedziała miłość?
A więc walczmy z depresją...Walczmy o szczęście... Miłego tygodnia!