Rozpad związku - założenia a rzeczywistość

Nie wiem jak Wy....ale My często spotykamy się z następującym tematem... Jest sobie Para...Ona i on. Poznają się i zakochują się w sobie. Przez pierwszy okres wydają się być dla siebie stworzeni. Potem (nawet w sumie często) dalej tak uważają.... Co ciekawe w tym okresie dość często padają deklarację, że druga strona jest tak wspaniała i cudowna, że nawet jeżeli ta relacja się rozpadnie i już nie będzie się parą... To nadaj będziemy się przyjaźnić... Bo przecież świat bez tej znajomości nie ma sensu. Przecież to nie jest kwestia, że to jest mój chłopak...czy moja dziewczyna. To bez znaczenia! Chodzi przecież o to, że to jest wspaniała i cudowna osoba. I chcemy ją znać! Już zawsze! Chcemy z nią rozmawiać! Widywać! Tak ma być! I już!
A potem nadchodzi rzeczywistość...  Po jakimś czasie (nawet w miarę cywilizowany sposób) para postanawia się rozstać... Z początku oboje mają założenia, że to będzie "NAJBARDZIEJ POJEDNAWCZE I ZGODNE ROZSTANIE WSZECHCZASÓW"! No bo przecież my jesteśmy inni! NIe będziemy się ze sobą kłócić... Żreć o wszystko, o każdy widelec... O cokolwiek! Zostaniemy przyjaciółmi i w atmosferze wzajemnego szacunku przejdziemy do kolejnego etapu naszego życia... Prawda, że fajnie? Wręcz cudownie można by powiedzieć... 
Ale niestety tak się nie dzieje... Prawie nigdy. Bo do głosu nagle dochodzą dwie rzeczy... Albo może osoby... Pierwsza z nich to miłość własna. Rozgaszcza się w naszej głowie i zaczyna swoje szepty... Jak on/ona mógł/mogła przestać mnie kochać? Dlaczego? Przecież jestem taaaki fajny. Naprawdę jestem fajny! Co za suka! Co za drań! Postanowił porzucić ideał! No tak...niby jak w tej rozmowie, też doszedłem do wniosku, że powinniśmy się rozstać ale tak naprawdę do bardziej przytakiwałem... No bo nie chciałem się rozstać. Było przecież ok... w miarę ok. Nikt nikogo nie bił. Przecież skoro nie było idealnie to nie znaczy, że było źle. Nigdzie nie jest idealnie. A zgodziłem się, że powinniśmy się rozstać bo nie będę przecież skamlał o uczucie. Chce się rozstać to ja też!  
No i czujemy urazę. Miłość własna w naszej głowie każe nam przestać lubić tą osobę... Każe nam jej nie lubić! Najpierw więc pojawia się chłodny dystans, potem niechęć... Nagle dochodzimy do wniosku, że wszystko co słyszymy od tej drugiej strony jest beznadziejne. Idiotyczne! Matulu...ile czasu zmarnowałam będąc z takim idiotą? Z takim gburem. Co ja robiłem z tą wariatką? 
Tu nie ma miejsca na prawdę obiektywną... Jest MOJA prawda! A skąd wiem, że to prawda? No przecież to jasne... mam przyjaciół i wszyscy potwierdzają, że ta druga strona to dno. I ta duga strona, poza tym, z wielką chęcią potwierdza to swoimi działaniami!
Widzimy tylko tą okropność z po drugiej stronie. Prawie nigdy nie zadajemy sobie pytania: Dlaczego? Co spowodowało, że odszedł? Co spowodowało, że zdradził? Co ja zrobiłem, że tak się stało? Co mam sobie do zarzucenia? Czy na jej miejscu postąpiłbym tak samo? Czy kochałbym siebie po wsze czasy gdybym był nią? 
Ile razy zadaliśmy sobie to pytanie? Ile razy na nie szczerze odpowiedzieliśmy? Szczerze!Co mówicie? Że często? .... jakoś nie wierzę. Pomyślmy o tym... Szczególnie gdy mamy słabą relację z byłym partnerem, a musimy ją mieć np. ze względu na dziecko. Zawalczmy o to dziecko. O to, żeby miało dobry wzór na przyszłość. No i jak zawsze...zapytajmy: Co zrobiła by miłość? 
Miłego dnia:)