Duchowość - czy fałszywa?

Widzieliście pewnie już tego rodzaju posty w mediach społecznościowych.
"Nie opowiadaj mi o swoich kursach Reiki, powiedz, czy zaakceptowałaś już swoje ciało, przestałaś je obrażać?
Stary, nie opowiadaj mi o swoich holistycznych ceremoniach, powiedz jak dobrze dogadujesz się ze swoją partnerką, czy szanujesz siebie?
Nie opowiadaj mi o swoich regresjach z poprzedniego życia, powiedz mi, jak bardzo żyjesz teraźniejszością, czy lubisz swoje życie?
Nie opowiadaj mi o swoich Temaskalach, powiedz jak dobrze dogadujesz się z rodzicami, cenisz ich?
Nie mów mi, ile książek już przeczytałeś, powiedz, ile wiesz o swoich dzieciach, czy powiedziałeś im już, że je kochasz?
Nie mów, że zbierasz śmieci z ulicy, powiedz, czy wyrzuciłeś śmieci z głowy, czy przestałeś osądzać innych?
Nie mów, że wspinasz się po górach, powiedz, jak dogadujesz się z braćmi, przytulałeś ich już?
Nie opowiadaj mi o swojej jodze, powiedz mi, jak dogadujesz się z przyjaciółmi, jak lojalny jesteś?
Nie opowiadaj mi o ceremoniach swoich przodków, powiedz mi, czy przebaczyłeś swojemu wrogowi i przeprosiłeś go już?
Nie opowiadaj mi o swoich sesjach duchowych, mów, jak dogadujesz się z rodziną, czy dobrze się z nią rozmawiasz?
Nie mów mi, ile razy dziennie medytujesz, powiedz mi, jak dobrze siebie znasz, zgadzasz się?
Nie mów mi, że masz połączenie ze światem astralnym, powiedz mi, jak dobre jest twoje połączenie z tym światem, czy podoba ci się sposób, w jaki prowadzisz swoje życie?
Duchowość nie jest czymś, co można powąchać, zobaczyć, wynająć, kupić, przeczytać, studiować lub uczyć.
Duchowość jest czymś, co już masz, czymś, co czujesz, postrzegasz, żyjesz.
Powiedz mi teraz, jak bardzo jesteś duchowy?
Jeff Foster przez Sola Kina
Tłumaczenie: Stelian Rashkov"
Widzieliście? no właśnie. Dość często niestety, mam takie wrażenie, że rozwój duchowy zaczyna dominować w życiu wielu osób. Że staje się tym czymś co jest dla nich ważne, i że ludzie postrzegają to jako panaceum na wszystkie swoje problemy i bolączki. Że jak pomedytują to nagle, ich życie się naprawi. Naprawi się ich relacja z mężem, z żona, z dziećmi, z bratem, z siostrą....z partnerem. Myślą sobie... wystarczy pójść do szamana, wystarczy pójść na theta healing, uwolnić energię i trach-ciach....wszystko będzie dobrze. W magiczny sposób, nagle ich partner będzie zwracał do nich z miłością i szacunkiem... Zacznie być im wspaniale w łóżku...pojawi się orgazm...dzieci przestaną sprawiać kłopoty...mało tego...my sami w magiczny sposób doświadczymy iluminacji i zostaniemy obdarzeni cierpliwością... he he. Niestety to nieprawda... Ja nie mówię, że to nie pomaga. Oczywiście, że pomaga. Fajnie jest się zatrzymać...nauczyć uważności...afirmować... medytować...masować...chodzić na jogę...uwalniać w ruchu...uwalniać w tańcu...uwalniać w głosie....suuuper sprawa. Serio. Ale to dopiero początek. Początek aby w sposób niezwykle świadomy zacząć poruszać się w tym świecie gdzie są inni ludzie. Gdzie są ludzie, którzy są z nami w relacjach. Ludzie, którzy mają swoje emocje, swoje kłopoty, swoje frustracje. Wkurzają się, wkurzają nas? Coś im się nie udało.. mieli do dupy dzień... I ostatnią rzeczą, o której myślą jest stanie i trwanie w swojej prawdzie...w sobie. I nawet jak jesteśmy po tysiącu godzin medytacji to coś może tu nie pyknąć...
Ostatnio będąc na warsztatach z ustawień systemowych, spotkałem dziewczynę. I ona mnie zalała dziesiątkami doświadczeń ze wszelakich dziedzin rozwoju duchowego, masaży, medytacji, oddychania, leczenia językiem hawajskim i językiem światła. Rzucała tytułami książek.... kody miłości, kody emocji, akupunktura....Że razem z mężem się tak wiele uczą, tak rozwijają...po kilku minutach wirowało mi w głowie od tego wszystkiego... Myślałem sobie...no laska naprawdę dużo robi dla siebie. Musi być wymiataczką...
A potem...na jej ustawieniu...ona mówi: jestem w separacji z mężem...Od kilku miesięcy. I łzy w oczach... A mnie ogarnął smutek i pomyślałem sobie, że te wszystkie rzeczy, których ona doświadcza...to nie czary. To nie Hogwart... Zresztą nawet w Hogwarcie, nie można nakłonić drugiej osoby do czegoś czego ona nie chce... Można ja zmusić... Uwięzić w jej ciele i kazać jej robić różne rzeczy... Tak jak w prawdziwym życiu.
Wydaje nam się, że coś zadziała samo...energetycznie. Naprawi, poskleja...
A tymczasem...to jest orka. Orka na ugorze. Trzeba dbać o relacje tak jak się dba o ogród. Wziąć grabię, łopatę...i pielić. Nie dawać się ponieść emocjom. Kłócić się z miłością dla tej drugiej osoby...a nie z intencją, żeby jej dowalić, zranić... I wiecie co? To jest naprawdę trudne. Ja przez wiele lat dzieciństwa miałem wzorzec kłótni. Moja mam krzyczała...krzyczała ciągle i z byle powodu. Krzyczała z powodu zbitej szklanki, z powodu brudnej podłogi... I ja żyłem w przekonaniu, że tak jest...tak musi być, ....że to normalne. To przekonanie trwało dekady. Co prawda często słyszałem w czasie moich relacji - nie krzycz na mnie, nie pozwolę sobie na siebie krzyczeć itp. I nie rozumiałem tego... Przecież krzyk był normalna formą komunikacji. Spędziłem tak dzieciństwo i żyję. Po latach...na terapii nagle zdałem sobie sprawę...że to była przemoc. Przemoc werbalna. O to objawienie sprawiło, że przejrzałem na oczy. I wiecie co... to nie było tak, że przestałem się wydzierać w czasie awantur. Oczywiście, że nie. I nawet nadal mi się to zdarza. Ale wiem, że to nie jest dobre rozwiązanie...i potrafię się już zatrzymać i zadać sobie pytanie. Gdzie chcę iść? W którym kierunku? Pójdę w złość i agresję czy w kierunku porozumienia? Czy wydrę się i obrażę czy będę chciał przegadać problem...i to tylko ode mnie zależy, w którym kierunku pójdę... I na pewno różne warsztaty pomogły mi w tym w takim sensie, że potrafię wejrzeć w środek....w siebie. I wtedy ja decyduje co dalej... I będę się starał rozwiązać sprawę. Ale nie sprawę, że osoba, z którą jestem w relacji w magiczny sposób nie będzie się chciała kłócić... Ja zmieniam siebie....i wtedy może ona też się zmieni.I tak to tu zostawiam....miłego tygodnia.