Czy warto....i czy naprawdę się nie da?

Rozmawiałem z Pewną starszą Panią... Ma 77 lat i mam nadzieję, że nie miałaby pretensji za to "starszą". Więc ryzykuję... Otóż Pani ta jest w związku małżeńskim...od zawsze. Sama twierdzi, że to chore, że to aż tak dawno było, i że normalni ludzie absolutnie nie są w stanie sobie tego wyobrazić. A już na pewno nie młodzież...
No i jest w tym małżeństwie... Zawsze musiała się opiekować tym mężem... zawsze stawiała jego na pierwszym miejscu... Chociaż uważa, że było to wymuszone...
Bo w zasadzie to nawet nie chciała z nim być (jako panienka młoda) ale nie można go było zostawić. Było to niewykonalne! Bo on przychodził, nachodził, nagabywał, rzucał kamieniami w okno, groził, że się zabije..... no i tak wyszło.
Ona zawsze miała wszystko na swojej głowie... Malowała (wspominałem, że Pani jest Artystką, malarką?), sprzątała.... utrzymywała całą rodzinę (obrazy dobrze szły)... Potem mąż stracił pracę i zajął się sprzedawaniem tych obrazów... szły nadal dobrze. Potem ona dostała propozycje stypendium w USA....na rok. Mąż się nie zgodził. Cóż.... nie pojechała. Urodziła córkę. Więc musiała jeszcze pogodzić malowanie z wychowywaniem... Całe, życie jak twierdzi, mąż miał ciągle o coś pretensję....i uważał ja za ...hm nie wiem czy mogę tu napisać ...."idiotkę"?
Całe, życie uważał, że jest beznadziejna... Że do niczego się nie nadaje... że jest głupia.
Na marginesie dodam, że Pani owa miała również ojca... który też tak zawsze o niej uważał.
Jak wspomniałem wcześniej Pani powiła córkę... No i wiecie jakie Pan mąż miał zdanie o córce?
Córką obecna przy rozmowie oczywiście potwierdziła to, czego można się było domyślić.
Tak, tak.... jest tu pewien schemat. Ale nie o tym...
Otóż, i moja rozmówczyni i jej córka miały instrukcję jak postępować z Panem Mężem i ojcem.
Jak mu schodzić z drogi, jak z nim rozmawiać aby nie wpadał w szał.... a jak już wpadał w szał, to miały instrukcję jak nie zwracać uwagi na to co mówi. ... 
Nie wiem jak można kompletnie ignorować coś co się słyszy na swój temat... ale one twierdziły, że to możliwe. 
Muszę tu też wspomnieć, że pod słowem szał nie kryje się, żadna agresja oprócz słownej... żadna, oprócz.... a przecież wielu pisarzy twierdzi, że słowa ranią bardziej niż miecze....
Obie Panie, również twierdzą, że tak jest i tak musi być. Nie da się nic z tym zrobić, i nigdy się nie dało.... I, że nie jest tak najgorzej. Że przecież nie pije, że nie bije nikogo. Że potrafi zawieźć i przywieźć. I że nawet zdarza mu się powiedzieć dobre słowo... Ale boże uchowaj nie za często...
I Pani.... twierdzi, że w sumie to była szczęśliwa... miała swoją pracę (pamiętacie? - malarstwo) i w nią uciekała... żeby nie walczyć...
Zasmuciła mnie ta rozmowa... myślę, że są miliony takich przypadków. 
Ludzi, którzy godzą się na mniejsze zło... Bo nie jest tak źle. Bo się nie da... Bo to i tak nic nie zmieni...Bo tacy są mężczyźni... bo trzeba z nimi umieć postępować...
I ta Pani nawet zgadza się z argumentami, że nie wszyscy tacy są...ona po prostu nie miała szczęścia. Trafiła akurat na takiego...
I tu powstaje pytanie czy to kwestia szczęścia? Pecha? 
Czy naprawdę, wierzymy w to, że nie mamy na to wpływu...
Czy chcemy czekać do 77 roku życia i odwracając się za siebie stwierdzić: nie było tak żle?
Czy chcemy uciekać w pracę? Czy chcemy mieć specjalne instrukcje do obsługi własnego partnera?
A co ze szczerością? Co z otwartością? Co z miłością? Co ona by tu zrobiła? 
Czy powiedziała by tej Pani: zadbaj o siebie? Zadbaj o tą dziewczynkę w środku?
Czy powiedziała by: spoko....nie jest tak źle...
Jak sądzicie?
Miłego tygodnia:)