Czy jesteśmy jak Matthew Perry?

Ostatnio dotarła do nas smutna wiadomość o śmierci znanego aktora... Matthew Perry'ego. Słynnego Chandlera z serialu "Przyjaciele". Z jakiegoś powodu jest to wiadomość, która mnie zasmuciła...bardziej niż się spodziewałem. Podobna sytuacja miała miejsce kilka lat temu gdy umarł Robin Williams. Tamto mnie też w jakiś sposób "rozjechało" bardziej niż bym przypuszczał. Do dzisiaj, niejako w hołdzie moim dzwonkiem w telefonie jest jego zapowiedź z filmu "Good morning Vietnam". Dlaczego tak się stało? To trudne pytanie. Może zawsze myślałem sobie, że ludzie w takich życiowych miejscach po prostu muszą być szczęśliwi? Może zazdrościłem im takiej kariery, sławy? Może, uważałem, że gdybym był na ich miejscu, byłbym najszczęśliwszy na świecie? Może mój wewnętrzny "błazen", który rzadko wychodzi na zewnątrz, sądził, że to niesprawiedliwe, że im się udało, a mi nie.... Po śmierci Perry'ego chwyciłem za jego książkę. Tytuł... Przyjaciele, kochankowie i ta Wielka Straszna Rzecz. I z tej książki wychodzi, coś nieoczekiwanego... Wiele można powiedzieć, o życiu tego znanego, zawsze uśmiechniętego aktora. Ale słowo "szczęśliwy" to chyba ostatnie co przychodzi na myśl...
Praktycznie całe jego życie, to była walka z uzależnieniem... I udawanie, że jest OK. Ciągła walka o trzeźwość, a jednocześnie walka z samym sobą, bo coś tam w środku...jakieś alter-ego nadal namawiało go, żeby się napił. Czy można powiedzieć, że gdyby miał silną wolę to by to zwalczył? Zapewne tak. Zapewne wszyscy znamy osoby, które potrafią zarządzać swoimi nałogami. Które potrafią tak po prostu...przestać np. palić. A my tego nie potrafimy. Znamy osoby, które po prostu przestały pić... A inni latami chodzą na terapię Anonimowych Alkoholików i ciągle mają wrażenie, że chodzą z odbezpieczonym granatem w kieszeni, bo wystarczy impuls i rozegra się tragedia. 
Myślę, że podobnie jest w związkach. Tylko wektor jest skierowany odwrotnie. W tych związkach, w których tkwimy latami...W których jesteśmy nieszczęśliwi i nie potrafimy się z nich wyrwać.. Wydaje nam się, że musimy w nich tkwić... No i jest jeszcze społeczeństwo dookoła. Społeczeństwo, które uważa, że tylko długo trwające związki są szczęśliwe. Więc nie chcemy żeby sobie ktoś o nas, coś źle pomyślał... I robimy różne rzeczy, żeby na chwilę poczuć się lepiej, żeby na chwilę opuścić ten marazm... Żeby opuścić ten chłód, tą obojętność. Idziemy w jakieś przygodne chwilowe relacje, idziemy a alkohol... czasem narkotyki, zaczynamy czasem prowadzić podwójne życie... Do wyboru do koloru. Jedno jest pewne. Radzimy sobie z tym najlepiej jak umiemy. A że nie umiemy... I tak narasta w nas ta frustracja. Codziennie budzimy się koło osoby, której nie lubimy. W zasadzie z nią nie rozmawiamy.... 
Oczywiście od czasu do czasu spotykamy się z przyjacielem lub przyjaciółką i mówimy jej jak się czujemy. Oczywiście ubieramy to w maskę cynizmu. Stwierdzamy autorytarnie, że lepiej jest mieszkać z oswojonym wrogiem niż szukać nowego. Krąży taki sztandarowy męski żart: można zamienić kobietę na nową....ale to nic nie zmieni. I wszyscy dookoła słysząc coś takiego kiwają ze zrozumieniem głowami... Często mają podobnie...
Matthew Perry po ponad 50 latach walki został znaleziony martwy w wannie. Umarł... Nie wiadomo czy się zabił specjalnie czy to był nieszczęśliwy wypadek. Już się nie męczy... Już nie jest nieszczęśliwy. Walka zakończona... Czy przegrana? Nie wiem. Może gdzieś tak, gdzie trafiła jego energia jest teraz szczęśliwy? Może zaczął wszystko od nowa? 
Czy chcemy skończyć tak samo? Nie mówię tu o śmierci w wieku lat 50... Mówię tu o czymś co umiera w nas... O radości, która umarła... O ciekawości życia... O seksie... O intymności... I o tysiącu innych rzeczy, które kiedyś były takie fajne... Które tak nas cieszyły...
Wiecie od kogo zależy jak to się skończy? Tylko od was!